poniedziałek, 30 grudnia 2013

Master Cleanse

Popularny Lemon Diet Detox jest od dawna znany w Polsce. Po tym jak Beyonce Knowles schudła dzięki tej metodzie 10 kg (co jednak, podobno przez świadomą decyzje, szybko odzyskała) nastąpił boom, szczególnie w internecie.

Sama zdecydowałam sie na ta kuracje, właśnie mija 3 dzień wiec postanowiłam to opisać.

Master Cleanse polega na kuracji napojem sporządzanym z wody, soku z cytryny, syropu klonowego i pieprzu cayenne. Twórca, Stanley Burroughs zalecał to na leczenie wrzodów, jednak okazało sie, ze oczyszcza cały organizm i pomaga poradzić sobie z wieloma chorobami.
Przepis na jedna porje:

10 uncji wody (około 300 ml)
Dwie łyżki świeżo wycisnietego soku z cytryny (to bardzo ważne bo witamina C sie utlenia)
Dwie łyżki syropu klonowego
1/10 łyżeczki pieprzu cayenne

Pijemy 6-12 porcji dziennie. Oprócz tego zalecane są herbatki przeczyszczajace (nie stosuje) i woda z solą morska, litr z dwoma łyżeczkami rano i wieczorem.. Jednak mi wystarcza szklanka. Wychodzenie z kuracji powinno trwać tyle ile sama kuracja, czyli dla 10 dni cały proces wychodzi 20 -dniowy. Na początku pijemy tylko sok pomarańczowy, potem dołączały warzywa w formie zupy.

TO NIE JEST GŁODÓWKA! Syrop klonowy dostarcza sporej ilości kalorii, średnio dostarczam sobie około 1100 dziennie.

TO NIE JEST ODCHUDZANIE! Nie bierz przykładu z Beyonce- powrót po oczyszczaniu do jedzenia śmieci to prosta droga do efektu jo-jo i obwiniania tej kuracji, ze nieskuteczna, ze bez sensu.. Jeśli chcemy tylko zrzucić pare kilo do imprezy, wystarczy zwykła dieta (po której pewnie tez przytyjesz). Dla mnie ta kuracja to oczyszczenie organizmu i nowy początek. Nie jest celem sama w sobie. Celem jest późniejsza zdrowa dieta weganska, moze nawet kolejna próba witarianizmu (niestety w czasie świat poprzednia akcja upadła..). Już czuje efekty, dlatego pewnie skończę kuracje 6 dnia, pełna zalecana kuracja to 10 dni. Jednak ja nie chce za dużo schudnąć, tylko sie oczyścić, a ze już to czuje, to nie widzę sensu.

Uwaga, ja przed kuracja zrobiłam badania, wszystko miałam w normie i bez problemu mogłam przejść nawet na 10-dniową kuracje. Nie polecam takich akcji na własna rękę. To bardzo silne oczyszczanie, jeśli zależy Ci tylko na delikatnym "oddechu" po świątecznym obżarstwie, to polecam jakaś z popularnych kuracji na wyciskanych sokach. Jeżeli o odchudzanie, polecam oczywiście stała zmianę diety i ćwiczenia, ale to byłby oczywiście ideał :D

Po zakończeniu całej kuracji (czyli tez po wyjściu z niej) opisze wrażenia :)

Off top- z ciekawości przeczytałam pare starych gazetek o odchudzaniu, lata 2007-2010 (nie wiem czemu nadal je mam, raczej dla śmiechu :D ). Są STRASZNE. Diety po 800 kalorii, oparte na białym chlebie i żółtym serze.. A na początku oczywiście zepewnienia, ze żeby schudnąć i być zdrowym trzeba jeść dużo warzyw i owoców.. A "dużo" oznaczało w jednej z diet pół ogórka do śniadania i troche papryki do obiadu.. Bardzo ciekawe zalecenia, ciekawe jakie wyniki badań mieli ludzie stosujący je, a poza tym nie dziwie sie, ze takim problemem jest efekt jo-jo ;)


czwartek, 5 grudnia 2013

Green smoothie

Todays breakfast- green smoothie! Its really tasty and quite fast to prepare, so its great option for me- I can grab it and drink/eat in car or bus ;)

3 bananas
3 kiwifruits
spinach (30 g)

Spinach is great for green smoothies- you feel only taste of fruits, but it gives you extra vitamis :) Try it!



Dzisiejsze śniadaniowe smoothie. Zielone są najlepsze- mnóstwo witamin, pyszny smak :) Poza tym to najlepsze śniadanie dla mnie- szybko blenduje wszystko i pije w drodze na uczelnie czy do pracy!

3 banany
3 kiwi
szpinak (30 g)

Szpinak to świetny dodatek- wcale go nie czuć, a dodaje smoothie witamin :) Kiedy już sie przyzwyczaisz do świadomości, ze gdzieś tam jest tez warzywo, możesz zacząć dodawać go więcej- sam szpinak z bananami smakuje pysznie!

piątek, 29 listopada 2013

Zimowy witarianizm!

Ostatnio zapoznałam sie ze świetna strona The Banana Girlwiec tak na początek polecam :) Piękna kobieta, szczerze mówiąca o swoim stylu życia, dużo filmów ze wskazówkami. Wcześniej już widziałam jej filmik, ale jakoś nie zajrzalam dalej. Szczególnie podobał mi sie film, na którym coś wyjaśnia, a na drugiej części ekranu robi w tym czasie przysiady! To dopiero motywacja ;)

A teraz dziele sie dzisiejszymi zdobyczami- organiczna kasza jaglana i gryczana! Takie zakupy bardzo cieszą :)

Cały czas dużo czytam o witarianizmie, weganizmie itd.. Nadal jestem w okresie fascynacji, chociaż teraz, kiedy jest tak zimno, dodałam duży gotowany posiłek w ciagu dnia. Wiec dzisiejsze zakupy na pewno sie przydadzą :)

Generalnie nie uwarzam, ze trzeba być w 100% raw. Takie dni są świetne i na pewno potrzebne, ale szczególnie w zimę mamy potrzebę jakiegoś ciepłego pożywienia. Trzymam sie ogólnego założenia ok 70% raw. Oczywiście w zimne dni są inne sposoby ogrzania sie, właśnie jestem po treningu z Ewa Chodakowska i aż mam rumieńce od rozgrzania :) Jednak nasz klimat i braki w sezonowych produktach robią swoje.
Najważniejsze jest to, by zjadać taki ciepły posiłek pod koniec dnia, a już na pewno nie przegryzać go owocami "na deser". Owoce szybko sie trawia, kiedy trafią na taki niestrawiony pokarm po prostu są zablokowane, możemy zle sie czuć, a nawet rozchorowac, polecam np TEN ARTYKUŁ i TEN nt komponowania posiłków.

Ale taka kasza, czy ziemniaki zrobione na parze pod koniec dnia mogą zrobić wiele dobrego. Kiedy sobie odmawiamy czegoś na sile, to jesteśmy po prostu wkurzeni. Wczoraj zjadłam wieczorem ziemniaki i to była moja zachcianka- gdybym ich sobie odmówiła, to pewnie skończyło by sie na paczku z róża w centrum (aahh 100 lat nie jadłam pączków na Chmielnej ;) ). A tak, bylam najedzona, zadowolona i paczek nawet nie był pokusa!
Co innego nas rozgrzeje oprócz sportu i gotowanego jedzenia? Świetne są zimowe gruszki- moga leżeć naprawdę długo, właśnie dostałam takie ze słowami "na święta bedą dobre" oraz np jarmurz, który jest obecny w Polsce przez cała zimę, choć niestety mało popularny. Zauważyłam też, ze dobrze czuje sie w zimne dni po zjedzeniu awokado. Moze to tłuszcz, zawartość kalorii? Robiłam już z nim takie wariacje! Pasta do sałatki (zdjęcie poniżej), dip do warzyw, smoothie czy po prostu wkrojone do dania- zawsze smakuje. Znalazłam tez przepis na zupę, na pewno wyprobuje.
Chociaż zawsze po zakupieniu awokado cierpię, bo musi leżeć i zmieknac- takie prosto ze sklepu są zawsze twarde jak kamień, a ma być kremowe.

Moja ulubiona pasta:
1 awokado
2 pomidory
Pół małej cebuli
Sok z cytryny lub limonki
Odrobina ostrej pasty z węgierskiej czuszki (kupuje taka nie poddana obróbce termicznej- super ostra)
Wszystko do maszyny i miksujemy na pastę :) Nic prostszego. Moja jest dosyć ostra, oczywiście nie zawsze mam wszystkie składniki, ale nawet samo awokado zmiksowane z pomidorem i dodane do sałatki jako sos smakuje swietnie (dodałam raz do tego migdały i to był strzał w dziesiątkę).

Poza tym, zauważyłam, ze moim dużym problemem są zbyt małe posiłki. Czasem po prostu mi sie wydaje, ze nie wcisne tyle jedzenia w siebie. Ale potem wieczorem jestem głodna jak wilk, a to prowadzi tylko do powrotu do złych nawyków.. Szczególnie kiedy wracam przemarznieta. Będę nad tym pracować :)

Pozdrawiam!

czwartek, 28 listopada 2013

Żurawinowy sezon!

Dzień dobry, trochę moze zimny :) Dla rozgrzania zachęcam gorąco do wycieczki do sklepu- sezon na żurawinę w pełni, a jeśli ktoś moze ja zebrać w swojej okolicy to bardzo zazdroszczę :) Moja mama zamawia pieczywo od pewnej Pani, która ma swoją żurawinę z Mazur i bułeczki żytnie z takim nadzieniem w środku są po prostu przepyszne!


Na wielu stronach z przepisami znalazłam tylko przetwory i dania poddane obróbce termicznej z żurawiny (pomijam już dodawanie kilogramów cukru..). Na kilku nawet była informacja, ze nie powinno sie jej spożywać na surowo (??). No cóż, od tygodnia zajadam sie świeża żurawina i wszystko ok, czuje sie dobrze i bardzo mi smakuje!

Dzisiejszy koktajl potreningowy: 3 banany + ok szklanka świeżej żurawiny i woda. Stawia na nogi!


Jednak UWAGA świeża żurawina w niczym nie przypomina "pysznej", przeslodzonej żurawiny suszonej ani tym bardziej żurawiny w słoiku!! Pierwszy kontakt moze wiec być szokiem- super kwaśny smak! Jednak ja uwielbiam mocne smaki wiec dla mnie idealnie. Na początku polecam np taki koktaj jak na zdjęciu powyżej- banan złagodzi kwaśny smak żurawiny, poza tym doda kremowej konsystencji :)

Smacznego!

środa, 20 listopada 2013

Wywiad z dr Ewą Hankiewicz

Późno w nocy inspiracja :) Chociaż powinnam już spać, bo sen jest jedym z warunków zdrowego życia, jednak jak sie w czymś zaczytam to koniec. Polecam, naprawdę świetny i dający do myślenia tekst!

Oryginalny link do tego wywiadu tutaj To co najzdrowsze jest najgenialniejsze.

Poniżej prezentujemy wywiad z panią doktor, który okazał się być monologiem.

Studia medyczne wybrałam z powołania - chciałam pomagać ludziom. Byłam gorliwą studentką. Nawet egzamin z neurologii zdałam na celujący, chociaż rzadko stawiano takie stopnie. Tak więc, nie przypadkiem, zostałam neurologiem. Już wówczas zaczęłam studiować leki bardziej pod kątem ich działań ubocznych niż leczniczych i swoim pacjentom starałam się dobierać leki właśnie pod kątem ich najmniejszej szkodliwości. Starałam się też zlecać więcej zabiegów niż leków.
W swojej specjalizacji neurologicznej spotykałam się z chorobami, w stosunku do których konwencjonalna medycyna jest całkowicie bezradna: stwardnienie rozsiane, Parkinsonizm, guzy mózgu, choroba Alzheimera, zresztą dotyczy to również "zwykłych" korzonków, czy migren. Sama cierpiałam na uporczywe migreny przez kilkanaście lat. Już jako neurolog codziennie brałam pyralginę w zastrzykach, aby pozbyć się bólów głowy. Wtedy właśnie nie mogąc pomóc ani sobie, ani wielu moim pacjentom, zaczęłam zastanawiać się nad tym, że tu chyba jest coś nie tak.


Od dziecka byłam bardzo chorowita: przeszłam wiele chorób, miałam duże zmiany w kręgosłupie, a w wieku 20 lat pozbawiono mnie pęcherzyka żółciowego, miałam tam ze 140 złogów. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że stosując odpowiednią dietę, można w kilka dni złogi te wyczyścić, zachowując pęcherzyk. Na egzaminie praktycznym z chirurgii na pytanie: czy złogi w pęcherzyku są zagrożeniem, prawidłowa odpowiedź miała brzmieć: tak, jest to stan przedrakowy i jedynym rozwiązaniem jest wycięcie pęcherzyka. Tak więc, gdy stwierdzono u mnie kamienie, biorąc pod uwagę wiedzę, którą zdobyłam na studiach, posłusznie poszłam na operację. Myślę, że właśnie od tego czasu zaczęły się moje poważne problemy zdrowotne. Miałam bóle głowy, chory kręgosłup, miałam paradentozę, problemy z układem trawiennym. Sama będąc chorą i na co dzień lecząc ludzi przykutych do łóżka z powodu chorób neurologicznych, widziałam swoją wielką bezradność. I znowu zapaliła się czerwona lampka - że coś tu nie tak. Punktem zwrotnym w moim życiu, nie tylko rodzinnym, ale także zawodowym, była choroba i śmierć mojego brata, który umarł z powodu chłoniaka złośliwego. W tym czasie interesowałam się już medycyną alternatywną. Nie zdążyłam jednak pomóc bratu. Wcześniej, nawet niż sam nowotwór, zabiła go chemia, którą go leczono. Zabiła go tak szybko, że nawet nie zdążyłam zastosować urynoterapii, o której czytałam. Wpadłam w depresję. Byłam w tym czasie przed egzaminem specjalizacyjnym właśnie z neurologii, gdy wpadła mi w ręce książka Mai Błaszczyszyn "Dieta życia". Przeczytałam ją jednym tchem, a następnego dnia zaczęłam już stosować. I o dziwo - jedząc głównie surowe warzywa i owoce w przeciągu dość krótkiego czasu stanęłam na nogi. Zdałam egzamin i wróciła mi chęć do życia. Pozbyłam się większości moich chorób. Przez pół roku leczyłam się tą dietą, ale gdy poczułam się dość dobrze, powróciłam do tak zwanej "normalnej" diety. Dolegliwości odzywały się od czasu do czasu . Ale nie były, aż tak jak wcześniej, dokuczliwe. Nie zastanawiałam się jeszcze wtedy nad wpływem diety na zdrowie. Urodziłam dziecko, no i problemy zaczęły się od nowa: krwotoki, szpital, śmierć kliniczna, operacja po operacji, no i diagnoza - wyrok: brak szans na wyleczenie. Wtedy przypomniałam sobie o poście i urynoterapii. Przypomniałam sobie o nich, gdy po dłuższym niejedzeniu po operacji, podano mi pierwszy posiłek. Zażyczyłam sobie, aby przyniesiono mi z domu ryż z marchewką. Myślałam wówczas, że jest to jedzenie, w tym momencie dla mnie, najzdrowsze pod słońcem. No i zaczęło się znowu - gorączka, krwotok, powrót wszystkiego. Moi koledzy po fachu rozłożyli ręce - byli bezradni. Wówczas pomyślałam: skoro zjadłam i jest tak źle, to nie należy jeść. Po pięciu tygodniach postu wstałam z łóżka całkiem zdrowa. Wróciłam do pracy. Wówczas okazało się, że mój ojciec jest chory na nowotwór. Nie chciał uwierzyć w moje "naturalne metody" i za pół roku zmarł. A ja jak przystało na "ozdrowieńca" kupiłam sobie wołowinę, o której nauczono mnie, że jest zdrowsza 
niż wieprzowina. Tak do końca to wiedziałam już wtedy i nie wiedziałam. Doceniłam post jako leczenie, ponieważ dwukrotnie uratował mi życie, ale jakoś codziennego zdrowego żywienia nie potrafiłam jeszcze wtedy rozpoznać i docenić. Zresztą niewiele o nim wiedziałam. Moje informacje były fragmentaryczne.

Wróciły znów obowiązki i mój poprzedni sposób życia. Zrozumiałam, że nie wystarczy raz wysprzątać organizmu - zastosować przez pół roku głodówki leczniczej. Trzeba dalej dbać i pielęgnować go codziennie. Trudno żyć z brakiem kilku narządów i kupą leków, które w swoim krótkim życiu zdążyłam już łyknąć. Trapiły mnie znów różne dolegliwości. Nie mogłam przecież pozostać na całe życie na poście urynowym. Czułam, że muszę coś robić, aby się ratować. Na medycynę szpitalną przestałam już liczyć. Co najwyżej, miała mi do zaproponowania wycięcie jeszcze jednego potrzebnego narządu, lub nowe leki, które wprawdzie coś tam pomagały, ale też i rujnowały resztki mojego zdrowia. Wtedy dopiero świadomie zaczęłam eksperymentować z dietą. Eliminowałam pokarmy, co do których miałam wątpliwości, że mi szkodzą. Jako pierwsze wyeliminowałam mięso. Później inspirowana książką hinduskiego lekarza "Mleko cichy morderca" wyeliminowałam mleko i wszelkie wyroby z mleka. Wtedy też uświadomiłam sobie, że to właśnie jadanie nabiału, który był kiedyś podstawą mojej diety, doprowadziło moje zdrowie do takiego stanu. Pierwsza moja tak zwana zdrowa dieta, którą przyjęłam, zawierała gotowane produkty, zdrowe razowe pieczywo, rośliny strączkowe. Ale dalej czułam, że to nie tak. Z pieczywem było mi się najtrudniej rozstać. Wtedy włączył się mój naturalny "pilot". Zaczęłam myśleć intuicyjnie, wracać do natury. Odkryłam, że to co najprostsze jest najgenialniejsze, dlatego trudne do zrozumienia. To wówczas, któregoś dnia, kupiłam swój ostatni bochenek chleba. Wtedy jeszcze z przerażeniem myślałam, jak to będzie, gdy pieczywo zniknie z mojego życia. No i nie ma pieczywa. W ostatniej kolejności wyeliminowałam produkty strączkowe. Długo wydawało mi się, że trzeba je jeść, ze względu na dużą ilość białka. Ale z biegiem czasu i moich przemyśleń, wnikliwego obserwowania siebie, w mojej diecie pozostały tylko świeże owoce i warzywa. Dobrze się czuję, gdy jem, nie mieszając, jeden gatunek warzyw lub owoców przez dłuższy czas.
Jak się ma, na przykład, moje 2 kilogramy gruszek, które zjadam w ciągu dnia i tryskam energią, do konwencjonalnego obiadu? Doszłam więc po latach obserwacji i praktyki do swojej optymalnej diety, o której myślę też, że jest optymalną dietą dla wszystkich. Jesteśmy jako gatunek owocożerni, nawet nie warzywożerni, a na pewno nie wszystkożerni.
Dzisiaj przyszła do mnie moja pacjentka, która od tygodnia jest na owocowo-warzywnej surowej diecie. Powiedziała mi, że przestały jej marznąć i cierpnąć ręce i nogi. Ci, którzy wcześniej rozcierali jej marznące ręce, teraz bardziej marzną od niej. Jej jest gorąco. Inna moja pacjentka, która od wielu lat w ogóle nie jadła surowizn, bo lekarz kiedyś powiedział jej, że szkodzą jej zdrowiu, przyszła po raz pierwszy do mnie w pięciu swetrach trzęsąc się z zimna. No więc jak jest z tym wychładzaniem? Gdy pacjentka ta przeszła na surową dietę, natychmiast poprawił się jej stan zdrowia i zdjęła z siebie kilka swetrów.
Pożegnajmy się więc z pierwszym mitem, że surowa dieta wychładza organizm. I, że zimą powinniśmy jeść gorące kasze, zupy, a owoce i warzywa zostawić na upalne lato.
Nie surowizny, lecz nabiał wychładzają organizm. Energia jest w surowym jedzeniu. Jabłko pięknie grzeje, banan może trochę mniej, ale wcale nie wychładza. Powinniśmy jeść to co u nas rośnie. Ale nawet banan w porównaniu ze zwykłym chlebem jest jak nektar bogów - zdrowy i bezpieczny. Patrząc na gotowane pożywienie rozgrzeszyłam nawet cytrusy. Uważam, że późne owoce - jabłka i gruszki są doskonałym pokarmem na zimę. Są w stanie nas tak wspaniale ogrzać i dać nam tyle energii potrzebnej na przetrwanie zimy. Późna gruszka nie zmarznie nawet na mrozie. Orzechy są również doskonałą spiżarnią na zimę. Energia jest w surowym jedzeniu. Może i gotowanie dodaje jakiegoś rodzaju energii do pożywienia. Ale jaki jest sens, aby jedną energię zabijać, po to aby dać jakąś drugą.
Je się wtedy gdy człowiek jest głodny. Aby się "dobrze" odżywiać wystarczy jeść, gdy się jest głodnym. Zauważyłam, że teraz, gdy jem owoce, zawsze mam umiar, wiem kiedy skończyć. Organizm jest syty i daje mi sygnał. Kiedyś, gdy podjadałam pożywienie przetworzone i wymieszane, trudno mi było uchwycić naturalnie tą granicę. Dopiero wypchany żołądek mówił: stop.
Powtarzam zawsze moim pacjentom: surowe dożywia, wszystko inne zaśmieca organizm i że jedynym pożywieniem, które daje energię i zdrowie są surowe owoce, warzywa i orzechy. Pozwalam także, od czasu do czasu, na olej tłoczony na zimno i na złamanie diety gotowanym pożywieniem. Wielu pacjentów, nie rozumiejąc, że na ich dolegliwości, pomóc może jedynie odpowiednie żywienie, a nie jakieś specjalne zapisane przeze mnie leczenie, opóźnia czas przechodzenia na dietę. Rozumiem ich, bo ja także bardzo powoli zmieniałam swoje żywieniowe przyzwyczajenia, nie doceniając wielokrotnie roli żywienia w leczeniu. Często pacjent odchodzi ode mnie i idzie do lekarza, który nie wymaga tak wiele i po prostu zapisuje tabletki. Ci pacjenci, którzy jednak spróbują, widzą już po kilku dniach efekty tej diety.
Niektórzy uważają, że powoli należy zmieniać dietę, aby nie był to szok dla organizmu. Ja uważam, że można to zrobić od zaraz. Jest to tylko kwestia gotowości naszego umysłu i porzucenia naszych przyzwyczajeń.
Pacjenci pytają: to pani doktor na diecie? A ja im odpowiadam: ja po prostu zdrowo jem. Im bardziej jestem zdrowa, to tym bardziej chce mi się zdrowo jeść. Leczyłam ludzi, którzy sobie nie wyobrażali życia bez kawy i bez papierosów. W miarę ilości wypijanego soku z marchwi, zmienia się ilość wypalanych papierosów. Sposób bycia także. Zauważyła to studentka, pisząca pracę magisterską, która przyszła do mnie z prośbą o podanie adresów osób będących na diecie owocowo-warzywnej. Wszyscy jej rozmówcy okazali się być rozmowni, przychylni, tryskający energią, zadowoleni z życia. Nie marudzili - tak jak spodziewała się tego - że katują się dietą, poszczą. Szczególnie szczęśliwa była kobieta chora na cukrzycę, której lekarze zabronili jeść jej ulubione winogrona, a nakazali jadać wędliny, sery i inne rzeczy, których nie znosiła. Teraz objada się swoimi ukochanymi winogronami i czuje się bardzo dobrze.
Co na to wszystko środowisko lekarskie? Umierałam w łomżyńskim szpitalu. Według tamtejszych lekarzy nie powinnam już żyć. Gdy pod wpływem własnych przeżyć i zmagań z trapiącymi mnie chorobami, odeszłam już tak daleko od konwencjonalnego widzenia choroby, jej skutków i leczenia, że ciężko byłoby mi wrócić do konwencjonalnej placówki zdrowia, otworzyłam własny gabinet. Trafiali do mnie beznadziejnie chorzy pacjenci, na których medycyna oficjalna postawiła już krzyżyk. Powrót do zdrowia tych ludzi uznano oficjalnie za cudowne ozdrowienie. Chociaż żadnego cudu tu nie było. Niekiedy moi znajomi lekarze podsyłali mi pacjentów, z którymi nie wiedziano co zrobić. Najczęściej takich, gdy operacja się udała, a pacjent nie zdrowieje.
Przeszłam długą szkołę. Jeśli jako młoda lekarka neurolog ze świeżo zdaną specjalizacją na pięć, musiałam sobie codziennie wstrzykiwać pyralginę, aby przeżyć dzień bez bólu, to kiedy ja powinnam dostać tą piątkę - teraz gdy sama nie mam już żadnych dolegliwości i leczę dwudziestoletnie migreny u pacjentów w ciągu tygodnia lub miesiąca, czy wtedy gdy sama faszerowałam się lekami, nie szczędząc ich również swoim pacjentom? Jeśli kiedyś komuś przyjdzie do głowy, aby odebrać mi mój lekarski dyplom, zarzucając mi, że nie leczę pacjentów według oficjalnej wiedzy medycznej, to ja zapytam, jak medycyna poradziła sobie ze stwardnieniem rozsianym, nowotworami, Parkinsonem i tak dalej.
Dlaczego na studiach medycznych nie nauczono mnie, że na stopach są punkty refleksyjne, nie było zajęć na temat diety, dlaczego nie powiedziano mi, że pijąc olej z cytryną mogę pozbyć się kamieni, tylko wycięto mi mój pęcherzyk żółciowy? W porównaniu z kilkukrotnie większą ilością kamieni, które w ten sposób usuwam pacjentom, moje 140 dla tej mikstury, nie byłoby problemem. Dlaczego na zajęciach z fizjologii nauczono mnie, że w trzecim roku życia tracimy enzymy do trawienia mleka, ale już nikt później z tego nie wyciągnął wniosków. I dotąd nie wyciąga.
Powstaje coraz więcej literatury naukowej na ten temat. Nie jest ona zlecana i finansowana przez rządy, ale powstaje dzięki lekarzom, czy naukowcom, którym w życiu przydarzyła się podobna historia do mojej. Albo, oni sami byli ciężko chorzy, lub ktoś z ich bliskiej rodziny stał na pograniczu życia i śmierci. Wówczas, bazując na oficjalnej wiedzy, którą sami przez lata uprawiali, a która w takim momencie nie miała im już nic do zaproponowania, skazywała ich na śmierć, zwracali się ku diecie czy, niekonwencjonalnemu leczeniu. Doktor John Tilden, dr Simonton, doktor Sharma, i wiele wiele innych.
Nawet te moje ciotki, które kiedyś nie mogły ścierpieć tego, że nie poczęstuję się szyneczką i bigosem, teraz gdy przyjeżdżam podają mi surówki, a i same już też tylko od czasu do czasu jadają mięso. Czują się znacznie lepiej i zawsze, gdy przyjeżdżam nadstawiają uszy na to "nowe". Myślę więc, że to już czas, aby zacząć mówić publicznie o zdrowej diecie. Bo te rzadkie zalecenia na ten temat, które dostają pacjenci, są zbyt fragmentaryczne. Gdy chory na wątrobę dostaje zalecenie, aby nie jeść smażonego, wówczas i tak, nie wiedząc o tym, je inne rzeczy, które mu równie szkodzą. Najczęściej jednak - o zgrozo - lekarze zabraniają jeść surowizny.
Wielu pacjentów chciałoby się zdrowo odżywiać, ale mają tak mylne pojęcie, co do zdrowej diety, przypadkowo wybudowane na podstawie reklam i artykułów w prasie kobiecej, że często robiąc to szkodzą własnemu zdrowiu. Ja sama w pewnym czasie zjadałam 2 duże jogurty z płatkami razowymi, a wraz ze mną każdy członek rodziny musiał to zrobić. Wydajemy nasze pieniądze na wiele rzeczy, co do których mamy mylne pojęcia. Myślimy, że nam pomagają, a one nam szkodzą. Każdy może robić ze swoim zdrowiem co chce. Ale powinien wiedzieć, że na przykład sok w kartonie nie ma żadnej wartości odżywczej, a niekiedy z powodu nadmiaru dodatków chemicznych, może nawet zaszkodzić. I nie jest to ten sam produkt, co sok wyciśnięty w domu w sokowirówce.
Zanieczyszczenia warzyw i owoców chemią rolną: azotynami, pestycydami itd. są dużym problemem. Warzywa, w których jest skumulowanych dużo tych środków, są niewątpliwie szkodliwe dla naszego zdrowia, ale... w przeciętnej marchewce - jak wykazują badania - jest 150 razy mniej pestycydów, niż w tej samej ilości mleka, czy mięsa. Przecież zwierzęta również karmione są skażonymi chemią rolną płodami i kumulują te substancje w swoich organizmach lub wydalają właśnie z mlekiem. Skoro nie możemy wyeliminować tak powszechnej chemii z naszej żywości to możemy pocieszyć się tym, że jadanie warzyw, czy owoców z tymi "dodatkami", jest bardziej bezpieczne, niż picie mleka, czy jadanie mięsa. Warzywa bowiem, zawierają również cenny błonnik, który częściowo neutralizuje działanie tych środków.
Gdybyśmy nawet wypili 5 litrów soku z marchwi, to nie przedawkujemy niczego. Bowiem nasz organizm wie co z tym zrobić. Zrobi sobie zapasy, lub po prostu wydali nadmiar niektórych składników. Gorzej jest ze sztucznymi witaminami. Najnowsze badania pokazały, że organizm nie radzi sobie z wydaleniem nadmiaru nawet syntetycznej witaminy C, a więc łykanie pastylek, nawet z dotychczas uważaną za "niewinną" witaminą C, nie jest całkiem bezkarne. Może wywoływać uszkodzenia wątroby i innych organów wewnętrznych.
Inną sprawą jest, że niekiedy jakiś rodzaj pokarmu - jak wykazują badania analityczne tego pokarmu - bogaty jest w potrzebny nam składnik, na przykład mleko bogate jest w wapń. Tylko, problem w tym, że nasz organizm nie może tego wapnia w żaden sposób wykorzystać. Aby przyswoić wapń, potrzebny jest odpowiedni stosunek wapnia do fosforu, a takiego nie ma w mleku. Te proporcje są natomiast idealne w orzechach, owocach i warzywach. Z wapnia zawartego w mleku mogą powstać, co najwyżej, złogi w nerkach, drogach żółciowych i w stawach. A więc, mleko nie tylko nie dostarcza wapnia do naszego organizmu, ale na dodatek powoduje jeszcze zabieranie odłożonego już wapnia z kości. Stąd w społeczeństwach, w których pija się dużo mleka i jada sery itp., statystycznie występuje największe zagrożenie ostoroporozą. Aby to stwierdzić, wystarczy spojrzeć na statystykę chorób.
Niestety, u nas cały czas pokutuje mit, że picie mleka wpływa korzystnie na bilans wapnia w organizmie i pacjentom z ostoroporozą zaleca się picie mleka. A tak w ogóle, to mleko jest dobrym pokarmem tylko dla ssaków w początkowym okresie ich życia. Później zanikają u nas enzymy do jego trawienia.
Drugi mit, na którym bazuje tzw: nowoczesna dietetyka, a który również wiąże się z mlekiem i z mięsem mówi, że do życia potrzeba nam dużych ilości białka. Tymczasem nasz organizm permanentnie otrzymuje za dużo białka, które później pracowicie musi usuwać. My chorujemy z powodu nadmiaru białka. Na rozkładanie cząsteczek białka, aby go usunąć, tracimy zbyt wiele energii i zbyt obciążamy tym organizm. Przychodzą do mnie matki z dziesięciolatkami z objawami braku energii życiowej. Słodycze, mięso i tylko gotowane - taka jest ich dieta. Sumując: to, że jakaś substancja obecna jest w pokarmie, nie znaczy jeszcze, że będzie nam ona przydatna. Podobnie rzecz się ma z truciznami w żywności. Zdrowy, nie zatruwany niewłaściwym pokarmem organizm, z prawidłową florą bakteryjną w jelitach, ma wiele różnych mechanizmów blokujących przyswajanie trucizn, a także sposobów na ich wydalanie. Błonnik, którego jest dużo w surowej diecie, ma wspaniałe zdolności wiązania trucizn i wyrzucania ich z organizmu. Zdrowy, dobrze odżywiony organizm nie musi bać się bakterii, wirusów, pleśni, toksyn. Przychodzą do mnie pacjenci, z ranami, których sami brzydzą się dotykać. Kiedyś łapałam wszystkie grypy, anginy, a teraz mój organizm nie boi się niczego.
Jeśli już musimy smarować chleb to nie kupujmy margaryn. Najlepiej stosować olej tłoczony na zimno. Jest on najmniej skażony szkodliwymi dodatkami. Produkowany w temperaturze nie niszczącej bioelementów jest najzdrowszy. Natomiast ten tzw.: "normalny" przetworzony olej jest wielkim wyzwaniem dla naszego systemu trawiennego, zaśmieca organizm, który nie umie trawić, zmodyfikowanych przez produkcję, związków tłuszczowych.
Popularne leki, przepisywane na przeziębienia i grypy, leczą jedynie objawy tych chorób. Usuwając objawy, przeszkadzają w ten sposób i zamykają organizmowi możliwości samoleczenia. Na przykład: większość popularnych leków zbija temperaturę, a zbijanie nawet niezbyt wysokiej temperatury powoduje blokowanie organizmowi możliwości samoleczenia. Nasze komórki żerne, oczyszczające organizm, są aktywne dopiero w 39,5 stopniach. Jeśli zbijemy temperaturę, wówczas choroba ciągnie się i ciągnie, bo organizm nie może wyzbyć się wyprodukowanych toksyn. Gdy używamy leki przeciw katarowi - popularne krople do nosa, zamykamy następną drogę oczyszczania się organizmu z toksyn: poprzez wyrzucanie kataru.
Leczę obecnie pacjentkę, której wycięto migdałki, czyli zamknięto organizmowi drogę do samoczynnego wydalania toksyn. Później miała rzut reumatyzmu, czyli odezwały się te toksyny, które nie miały ujścia, a organizm gromadził je w stawach. Leczono ją antybiotykami i sterydami - lekami hormonalnymi. Za dwa lata zjawił się nowotwór jamy brzusznej - czyli znowu, te toksyny, którym uniemożliwiano w kolejnych etapach "leczenia" wydalenie się, powodowały coraz cięższe choroby. Inną moją pacjentkę, jakiś czas temu, ktoś wyleczył z trądziku, również antybiotykami i sterydami. A przecież trądzik to nic innego jak właśnie wyrzucanie przez organizm toksyn przez skórę. Teraz, pacjentka ta, mimo młodego wieku, ma nowotwór wątroby. Powtarzam: nasza medycyna, lecząc na ogół objawy, zamyka drogę oczyszczania się organizmu z toksyn, dlatego z jednej choroby popadamy w inną. I jeszcze na dodatek, do głowy nam nie przyjdzie, aby powiązać razem, często odległe w czasie choroby. Cieszymy się ze zwycięstwa medycyny nad daną chorobą, a gdy nadchodzi następna, to od nowa z pełnym zaufaniem znowu poddajemy się leczeniu. Koło się toczy.
Dlaczego? Dlatego, że współczesna medycyna ma wiele aspektów. Między innymi ekonomiczny.

wywiad, który okazał się monologiem spisała: Agnieszka Olędzka

wtorek, 19 listopada 2013

Zakupowy update :)

Jako, ze jabłka należą do "parszywej dwunastki" (o czym w poprzednim poście) polecam dzisiejszą zdobycz- bio jabłka z Lidla. W Lidlu w Niemczech to normalka- mają odpowiedniki ekologiczne i to zazwyczaj w takich cenach jak te nie-bio.. Niestety u nas to nie tak oczywiste, trzeba zazwyczaj trochę poszukać lub tak jak ja zazwyczaj jeść uprawiane przez rodzinę/znajomych :)


Kwestie formalne- 600 gramowe opakowanie kosztuje 5,49 zł :)

piątek, 1 listopada 2013

A ja znowu o jedzeniu.. Raw food

Powinnam zająć się pracą licencjacką, ale (nie)stety nie mogę.. Od paru dni czytam wszystko co mi wpadnie w ręce na temat surowej diety. Małe podsumowanie.
Generalnie jestem zachwycona działaniem. I wierzę w większość entuzjastycznych artykułów, które przeczytałam na temat uzdrawiającej mocy surowizny! Wiadomo, że każdy ma inny organizm, ale u mnie zdziałała ona cuda- pozbyłam się objawów alergii, poprawiłam ogólne samopoczucie i wygląd. Plus nowe zdolności w kuchni, ale to już inny poziom korzyści ;)
Zauważyłam jednak dziwny podział głosów "w eterze"- jedni po prostu opisują możliwe dobre działania, czasem może nawet zbyt optymistycznie, ale generalnie polecają taką dietę wszystkim. Druga grupa zachowuje się jak.. no po prostu, dziwni ludzie. Sposób odżywiania jest dla nich jak rodzaj "elitarnego klubu", a reszta tłuszczy to nieoświecony plebs. Trochę to dla mnie śmieszne, jak można tak uważać? Przeczytałam już tyle komentarzy pod tytułem "nie mam przyjaciół, bo nikt TEGO nie rozumie", "nie dogaduję się z dziewczyną, bo ona nie jest JEDNĄ Z NAS, uważa, że to głupie".. Serio?! Ja o jedzeniu rozmawiam z przyjaciółmi tylko w kontekście bikini i wciskania się w sukienki. Kilka osób, które wiedziały o moich alergiach reagowały typu "biedna, nic nie możesz jeść, tylko te straszne liście". Ale mnie to bardziej śmieszy niż denerwuje.
Rozumiem, że dla wielu osób jest to głębsza sprawa- chodzi nie tylko o jedzenie, ale ekologię, etyczne traktowanie zwierząt itd.. Ale według mnie, ważnym elementem zdrowia są zdrowe więzi z innymi ludźmi. Zamiast psucia ich można tylko podsuwać jakieś racjonalne argumenty. Ale jeśli kogoś to nie obchodzi, to jego sprawa!

Po tym optymistycznym wstępie, małe podsumowanie treści jakie czytałam.
Coraz bardziej podoba mi się cała idea naturalnego jedzenia, ale też życia. Naczytałam się tyle o cudownych właściwościach bio olejku kokosowego (podobno może zastąpić wszystkie nawilżające kosmetyki i maski), orzechach do prania, porównań produktów.. Głowę mam tak przepełnioną, że nie wiem od czego zacząć. Na pewno większą wagę będę przywiązywać do ekologicznego jedzenia- na szczęście w "moim" sklepie jest duży wybór takich produktów. Bardzo zdziwiła mnie lista najbardziej zanieczyszczonych (pestycydy) owoców i warzyw- bo są tam te najpopularniejsze, ale też uprawiane w Polsce. Skoro nie płynie to do nas na statku, tylko jest dostarczane od naszych rolników, i są to najpopularniejsze rośliny jadalne w wielu krajach, to czemu właśnie takie rzeczy jak jabłka i ziemniaki są najgorsze? Trochę tego nie rozumiem. A jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Dużo też czytałam na temat szkodliwości mleka. To prawda, że człowiek, to jedyny ssak, który pije mleko po zakończeniu okresu niemowlęctwa.. i co najgorsze, mleko nie swojego gatunku. Ogólnie najważniejsze informacie- mleko pełne jest hormonów, 80% dojnych krów jest w ciąży. Do tego UHT to najgorsze z możliwych- są w nim martwe bakterie, oraz.. ropa z obolałych wymion krów, co jest dopuszczone prawem! Sądzę, że gdyby na opakowaniach podawać takie informacje, jak ochoczo pisze się o wszystkich skutkach ubocznych papierosów, mniej osób "skusiło" by takie mleko.
Ale czy to znaczy, że to "prosto od krowy" jest superzdrowe? Niestety nie. Większość ludzi nie trawi przede wszystkim białka- laktozy. Upośledza to nasz organizm. Nie chodzi mi tylko o widoczne objawy alergii, których sama doświadczyłam- wysypka, ból i zaognienie skóry, w momencie krytycznym zaczęło to wszystko podchodzić krwią. A do tego po prostu źle się czułam- zawroty głowy, mdłości.. Ale i u ludzi, którzy nic nie czują po wypiciu szklanki mleka są konsekwencje. Ból brzucha bez powodu, poza tym przeczyszczenia i inne takie niemiłe konsekwencje. A tego wszystkiego nie da się niestety usprawiedliwić cudownym działaniem mleka na kości. Co łączy USA i Finlandię? Najwyższy odsetek spożycia mleka w przeliczeniu na mieszkańca, oraz najwyższy procent mieszkańców z osteoporozą! Jednym z państw gdzie zwyczajowo nie pija się mleka jest Japonia- jeden z najmniejszych wskaźników osteoporozy. Tekst o osteoporozie

Dla każdego kto szuka jakiś informacji- polecam szukać i jeszcze raz szukać :) Może się wkręcisz i to będzie pierwszy krok do jakiś zmian :) Nawet małe są tego warte!

Kilka ciekawych adresów:
http://pepsieliot.wordpress.com/
http://dobrezmiany.blogspot.com/
http://poweredbyfruits.pl/

poniedziałek, 28 października 2013

Dzień w kuchni- mleko sojowe i okara.

Nowy styl życia jest dla mnie idealny :) W ok 70% jem surowe jedzenie- owoce, warzywa, nasiona, orzechy (wierzcie mi, ze surowe orzechy smakują zupełnie inaczej! I lepiej!).
Próbuje nowych przepisów, nawet jeśli nie są witariańskie (czyli surowe), bo wiem z doświadczenia, ze jedyne co może zepsuć dobry plan to nuda. Teraz zaprezentuje przepis na mleko sojowe- wbrew pozorom prosty i super wydajny- otrzymałam z niego ok litr mleka+ okarę, tzw mączkę sojową, którą tez można wykorzystać. A tyle osób twierdzi, ze zdrowa żywność jest droga ;)

Kupujemy soję w ziarnach. Znalazłam ją tylko w sklepie Real, ale w innych pracownicy zapewniali mnie, ze jest w asortymencie, tylko się skończyła. Soja taka popularna? ;)

Moczymy szklankę ziaren w misce wody przez noc (ok 10 godzin). Ziarna bardzo napecznieja, więc lepiej nie używać małych naczyń.

Następnego dnia niektórzy odlewają wodę z moczenia i zamiast niej dolewają ok 1,5 litra świeżej. Ja jednak do "starej" dodałam tylko 3 szklanki wody. Miksujemy wszystko i miksturę gotujemy. Można dolać jeszcze wody.

Gotowanie zajmuje ok 20 minut. Trzeba uważać, bo kipi jak mleko zwierzęce! Można się przez tym uchronić stosując metodę "podnoszeń"- kiedy mikstura będzie się podnosić po prostu dolewamy odrobinę wody- po trzech takich cyklach (czyli ok 20 minutach) odstawiamy garnek.

Przecedzamy przez sitko lub gazę, a najlepiej jedno i drugie ;) Pozwoli to dokładnie oddzielić okarę.

Napój wstawiamy po przestygnięciu do lodówki- u mnie stał 3 dni i wszystko było ok :) Użyłam plastikowego opakowania z przykrywką, niektórzy przelewają w zwykły dzbanek. Taki napój sam w sobie jest trochę "płaski"w smaku- polecam spróbować z dodatkiem np wanilii :)

Jednak chyba najlepsza jest pozostała okara! Wykorzystałam ją do zrobienia domowych kotletów sojowych- dodałam odrobinę mąki pełnoziarnistej, startej marchewki i węgierskiej ostrej pasty paprykowej :) Pycha! Znalazłam tez przepis na słodko- ze zmiksowanymi bananami, coś na kształt owsianki.

Powiem szczerze, ze to co mnie najbardziej zaskoczyło to aspekt "ekonomiczny". Mleko sojowe kupuję za ok 5 zł w Makro (ze zniżką), a w moim sklepie osiedlowym kosztuje ponad 8 zł, a paczka kotletów sojowych 7 zł. Paczkę ziaren soi ekologicznej kupiłam za 5 zł, a jeszcze starczy mi na jeden raz. Pół paczki soi, woda, trochę wolnego czasu- i mamy mleko sojowe na 3 dni+ kotlety na dwa posiłki. Zastanawiam się, skąd te opinie o drogiej zdrowej i ekologicznej żywności? Chyba przez to, ze ludzie ida na łatwiznę. Może warto kupić coś mniej przetworzonego i samemu gotować? Wiem, ze nie zawsze jest czas, ale i nasz organizm i portfel nam podziękują ;)

Miłego dnia i gotowania! :)

PS. Dzisiejszy koktajl z 5 bananów i wody. Prosty, pyszny i strasznie go dużo :)

środa, 23 października 2013

I'm going through.. changes

Food has been always important part of my life. But now it is in very different way! As a child I've been very fat. Imagine that I had the same weight that I have now but when I was.. 10. So food had been that part of my life that I hated. Then my weight lost started- food and eating become unpleasant part of my life. But month ago everything changed! It turned out that I have many different allegies. September was horrible for me- I had rush, crazy mood swings, big appetite and then nausea.. I knew it was connected with food- I had some allegies when I was younger, but "lighter version". Now I know I can't eat any dairy, gluten.. 
So now I'm on vegan diet. And this is the answer. I feel amazing. I can't imagine eating all those things I thought I needed. But the biggest change is that I don't drink coffee anymore! And Im learing how to cook. My diet is high raw, so I had to learn EVERYTHING. I thought I don't like cooking, but now I love it! Later I'll share some recipies :) Life-changing moment wasn't the best for me.. but I think it's the beginning of the best time of my life :)


Tak wiele zmian w tak krótkim czasie.. Akurat wtedy, kiedy zastanawiałam się nad moimi złymi nawykami żywieniowymi przyszedł ratunek. Chociaż nie powiem, że było łatwo. W ostatnich postach zastanawiałam się nad znaczeniem jedzenia w moim życiu- kiedyś go nienawidziłam, chociaż nadużywałam, potem nie lubiłam i unikałam.. Ale teraz wszystko się zmieniło- i to na lepsze niż kiedykolwiek!
Wrzesień był dla mnie okropny. Strasznie cierpiałam przez alergie- wysypka, czerwone oczy, wilczy apetyt, potem nudności i tak w kółko.. Wiedziałam, że chodzi o alergie pokarmowe, bo mam uczulenie na kilka rzeczy, a w dzieciństwie miałam też na mleko. I okazało się, że to znowu to- nie mogę jeść nabiału, a oprócz tego pszenicy, generalnie dieta bezglutenowa i bez żadnego nabiału. 
Niektórzy pewnie by się zmartwili, ale ja wykorzystałam okazję- przeszłam na całkowicie wegańską dietę. Długo wcześniej nie jadłam już mięsa- chociaż zawsze spotkanie z rodziną było strasznym momentem pod tym względem, bo nagle wszyscy byli ekspertami od żywienia przekonanymi, że robię sobie krzywdę. Dlatego, szczerze mówiąc, wykorzystałam alergie jako obronę przed krytyką- nie mam uczulenia na mięso, ale jak ktoś słyszy "alergie pokarmowe, nie może nic jeść" to od razu ucina temat. Na szczęście :) 
Moja dieta w ok 80% opiera się na surowym jedzeniu- owoce, warzywa, orzechy. Szczęśliwie "trafiłam" na jesień kiedy dostaję od rodziny dużo tych produktów z sadów- jest cudownie! W końcu nie chodzę zła i sfrustrowana, że znowu zjadłam coś niedozwolonego. Czasami mam zachcianki, ale tylko dlatego, że przez studia mam dni kiedy nie dojadam, no i wtedy pojawia się wilczy apetyt. Ale na prawdę rzadko, staram się jeść regularnie i odpowiednie porcje- na szczęście na tej diecie trudno mi przesadzić z ilością jedzenia. 
Najlepsze jest to, że przestałam pić kawę- a wcześniej nie wyobrażałam sobie bez niej dnia! No i nauczyłam się gotować- to, co kiedyś wydawało mi się stratą czasu i zajęciem dla kur domowych, teraz jest przyjemnością. Wyszukuję przepisy, a nawet już sama komponuje proste dania :) Jednym słowem alergia to najlepsze co mi się przytrafiło! Będę zamieszczać różne przepisy :)

czwartek, 5 września 2013

Dieta vs styl życia

Walka trwa :) Pilnuję sie z wielkim trudem, bo traktuję na razie zmiane stylu życia jako dietę, ale jakoś nie umiem inaczej.. Mam nadzieję, że po pewnym czasie tak się do tego przyzwyczaję, że będzie inaczej :)
Jak na razie chyba idzie dobrze- staram się trzymać godzin posiłków, ale z ich komponowaniem jest już gorzej. Strasznie trudno mi zastąpić mięso, którego po prostu nie lubię i nie chce jeść. Ale obiad składający się z ryżu i sałatki to nie zawsze pełnowartościowy posiłek.. Do tego jeszcze sport- u mnie okresy maksymalnej motywacji przeplatają się z momentami zerowej- a to strasznie "wybija z rytmu" i sprawia, że z każdą próbą jest gorzej :( 
Na szczęście znalazłam adres bloga, którego już kiedyś czytałam- Undressed Skeleton. Historia tej dziewczyny troche przypominała mi moją własną- walka z własnymi słabościami, ale chyba każdy kto przeszedł poważną metamorfozę może odnieść to do siebie. Jednak uderzyło mnie to jaka ona była nieszczęśliwa. Ja byłam grubym dzieckiem, bo po postu byłam leniwa i rozpieszczana, a miałam to szczęście, że trafiłam na wspaniałych przyjaciół i znajomych, którzy nigdy nie komentowali mojego wyglądu. Ona była klasycznym przykładem zajadania stresu i samotności. Myślę, że takim osobom na pewno jest trudniej.. Kiedy tylko zaczęłam się odchudzać miałam pełne wsparcie od rodziny, która zmieniała swoje żywienie razem ze mną, od koleżanek, które zapisały się ze mną na zajęcia sportowe- to naprawde dużo zmienia! Myśle też, że dlatego teraz jest mi trudniej- nikomu nie mówię o tym, że chce coś zmienić, bo wszyscy uważają to za fanaberie, bo nie ważę już dwa razy więcej niż powinnam, tylko po prostu chcę być zdrowsza i dobrze się czuć sama ze sobą.. Dlatego będę tu pisać swoje przemyślenia, tak dla samej siebie :) Jednak jej blog to przede wszystkim prawdziwa kopalnia przepisów i pomysłów! Polecam każdemu, kto chce poeksperymentować, zwłaszcza z daniami wegetariańskimi. 
Jeśli ktoś ma jakieś rady- oczywiście zapraszam do pisania! :)

wtorek, 27 sierpnia 2013

Dieta czy styl życia?

I znowu bardzo prywatnie.. :)
Można powiedzieć, że mam malą obsesję na punkcie wagi. Byłam grubym dzieckiem i od kiedy postanowiłam, że schudnę czuję, że moje życie kręci się tylko wokół tego. Nawet mi się udało, było to już prawie 10 lat temu (szkoła podstawowa), ale cały czas towarzyszą mi wahania wagi.. Nieduże, ale te straszne 2 kg to dla mnie jak być czy nie być- przy dolnej granicy czuję się świetnie, jestem szczęśliwa i ogólnie zadowolona z siebie. Kiedy zbliżam się do górnej, nie moge sobie wybaczyć, że 'znowu to samo'..

Długo nie mogłam zrozumieć, że traktuje te 10 lat jako ciągle skakanie z okresu 'diety' na okres 'normalnego jedzenia'. Nie głodzę się, takie eksperymenty mam już dawno za sobą, ale po prostu w okresie 'diety' obsesyjnie myśle o jedzeniu- żeby było jak najbardziej zdrowe, ekologiczne, nawet nie chodzi o ilość kalorii, chociaż na to oczywiście też patrzę. W tych okresach zazwyczaj rezygnuję ze wszystkich produktów odzwierzęcych (nie tylko mięso, ryby, ale też jajka, mleko, nabiał) i myślę, że w tym jest problem- może wtedy zaczynają się jakieś niedobory?
Zawsze potem następuje okres kiedy jestem z siebie dumna, zadowolona.. I szczerze mowiac juz wtedy wiem jak to sie skonczy- po kilku tygodniach nagle o wszystkim zapominam. Następuje taki skok- od super zdrowego, przygotowywanego z wielkim wyprzedzeniem i dbaloscia o szegoly posilku do kanapki kupionej na miescie, w ktorej nawet nie do konca wiadomo co jest i ile leżala w knajpie.. Od codziennego biegania i ćwiczeń z Ewą Chodakowską do totalnego 'lenia'. Naprawde nie wiem jak to się dzieje :(

Mam już tego dość i postanowiłam coś zmienić. Myślalam, że prowadzę zdrowy tryb życia, ale teraz widze, że problemem są te 'okresy'! Naprawde nie wierze, że tak dlugo mi to zajelo.. Jeszcze nie wiem dokladnie jak sie z tym uporać, ale wiem, że nie moze to byc kolejna dieta, a po prostu prawdziwie zdrowy tryb zycia. Myślalam, że osoby takiej jak ja- odchudzającej sie od 10 lat, ktora myslala, ze pozjadala wszystkie rozumy jeśli chodzi o odżywianie- nie da się zaskoczyć, a jednak! Popelnialam chyba najpopularniejszy blad!

Martwie sie tylko o czas kiedy mi sie nudzi- bardzo czesto, nawet jesli niby cos robie, jestem tak znudzona, ze po porstu siegam po jedzenie dla rozrywki i 'ożywienia', bo czuje, że inaczej zasne ;) Najlepiej byloby to zastapic cwiczeniami, ale potrzebuje jakiejs dobrej motywacji.. Poza tym, zauważylam u siebie 'napady wilczego glodu'. Postaram sie poczytac jakies ciekawe materialy i ustalic plan dzialania :)

wtorek, 20 sierpnia 2013

#nailaddict CD

Ostatni post był pochwałą odżywek Eveline. Jednak po przeczytaniu wielu postów i opinii muszę dodać, że TRZEBA jej używać zgodnie z ulotką- dla większości to jasne, ale pewnie wiele dziewczyn uważa, że wie jak stosować odżywkę ;) Jednak ta odżywka zawiera formaldehyd, czyli TRUCIZNĘ (dzięki temu 'podrażnione' paznokcie się wzmacniają) więc trzeba uważać. Ja stosowałam odżywkę 4 tygodnie, potem robiłam przerwę. I nigdy nie używajcie tego jako bazy pod lakier! 
U wielu osób wywołała ONYCHOLIZĘ- stan, kiedy paznokieć odchodzi od macierzy! Rekonwalescencja jest bardzo długa. Jeśli zabolą Cie paznokcie po prostu przestań używać odżywki, dobrze też wtedy kupić olejek z drzewa herbacianego- podobno świetny na to i ratuje paznokcie przed całkowitym schodzeniem. 
Informacje o zastosowaniu olejku z drzewa herbacianego
Podsumowując, uważam, że wszystkiego można spróbować, ale po prostu nie warto sobie robić krzywdy- jeśli coś się dzieje, lepiej od razu zrezygnować, jak ze wszystkich innych kosmetyków ;)

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Nailaddict!

Paznokcie to jak dla mnie baaardzo ważna sprawa- uwielbiam je malować, nowości do pielęgnacji ich to mój żywioł. Nikogo więc pewnie nie zdziwi, że musiałam wypróbować odżywkę EVELINE.

Od jakiegoś czasu mnóstwo osób o nich mówiło, ale bardzo skrajne opinie. A że ja wszystkiego muszę sama spróbować, to tylko bardziej mnie zachęciło :) Kupiłam wersję 8 w 1- miała działać na wszystkie moje problemy z paznokciami, bo przez ciągłe malowanie były już zniszczone, rozdwajały się, łatwo przebarwiały od czerwonego czy czarnego lakieru.. ogólnie koszmar, czego nie mogłam znieść.
Producent obiecuje: "Uszczelnia, maksymalnie utwardza oraz pobudza wzrost płytki paznokciowej. Uelastycznia ją, zwiększając odporność na uszkodzenia mechaniczne. Zabezpiecza przed pękaniem, łamaniem i rozdwajaniem. Sprawia, że zniszczone, matowe paznokcie odzyskują gładką powierzchnię i lśniący połysk. Już po 10 dniach kuracji znikną wszelkie problemy, a Ty będziesz się cieszyć pięknymi i zadbanymi paznokciami." 
Ogólnie nie wierzyłam nigdy w zapewnienia producentów- paznokcie to przecież martwa tkanka, więc czy naprawdę można ją zmienić o 180 stopni?
Moje krótkie paznokcie, ponad pół roku temu

Jednak po pół roku stosowania muszę przyznać, że to pierwsza odżywka, która tak dobrze na mnie działa- paznokcie są twarde, długie, nie łamią się i nie rozdwajają, a do tego końcówki są naturalnie białe- zawsze miałam z tym problem, bo przez osłabienie paznokci zrobiły mi się aż przeźroczyste.. Ale specjalnie piszę, że działa tak na mnie- mało jest kosmetyków dobrych dla wszystkich. Po pierwsze, trzeba jej używać zgodnie z zaleceniami producenta- malujemy trzy dni po jednej warstwie, zmywamy i od poczatku malujemy- pracochlonne ale daje efekty. Jeśli zaczną Cie boleć paznokcie- lepiej odstawić odżywkę.  Zawiera 2% formaldehydu, a to po prostu trucizna. Poza tym, trzeba zabezpieczać skórki- widziałam dziewczyny, których palce wyglądały jakby ta odżywka po prostu wyżarła skórki.. Okropne, nie polecam nikomu- nawet ładne paznokcie źle sie prezentują przy zakrwawionych i postrzępionych skorkach..
Zdjęcie zrobione 5 minut temu :)
Teraz używam Eveline Paznokcie mocne jak diament i dla mnie też jest świetna- polecam wypróbować :)

wtorek, 6 sierpnia 2013

Pomysły na siebie, kiedy masz 20 lat..

Założyłam tego bloga bez większego przekonania ani żadnego celu- od tak, co chyba widać po częstotliwości postów ;) Jednak teraz zaczynam myśleć: czy może być z tego coś wiecej?

Od początku- właśnie skończyłam 21 lat i czuje sie trochę.. zawiedziona. Studiuje, ale po początkowym zachwycie zaczęłam sie zastanawiać czy to ma sens- nie wiem co chce robić dalej, a co jeśli po kolejnych 2 latach studiów uświadomie sobie, ze to był błąd?
Czy w kwestii planów na przyszłość w ogóle można mówić o błędzie?
W ogóle jestem rozczarowana tym, ze nie mam jasnego celu. Uświadomił mi to właśnie ten blog- zalozylam go pod wpływem chwili, chciałam wrzucać zdjęcia i rzeczy, które mi sie spodobały. Ale jak zwykle, robiłam to bez jasnego celu i wszystko sie rozmylo, brak czasu, pomysłów..
I wtedy zobaczyłam, ze wszystko takie jest, nie tylko u mnie- kiedy rozmawiałam o rożnych planach ze znajomymi okazało sie, ze wszyscy myślą, ze je maja, ale nikt nie potrafi ich wymienić. "Praca? No jasne, ze chce. Jaka? Nie wiem, zreszta i tak na początku bym nie dostała takiej jaka chce. Życie? Zobaczymy"
Chyba wszyscy w dzieciństwie byliśmy pytani: kim chcesz zostać? I wtedy wszyscy utwierdzali nas w przekonaniu, ze astronauta to świetny pomysł, mimo, ze nie w tym kraju i po bardzo dlugiej drodze eliminacji. Ale jak wybieramy studia czy pierwsza prace: to sie nie opłaca, to jest bez sensu, i co Ty chcesz potem robić.. I przez to czuje, ze jest dziś mnóstwo ludzi, którzy nie wiedza co maja zrobić z życiem, a jak robią cokolwiek to czuja, ze sie marnuja..
Najlepszym przyjladem jest chyba moja mama, która po 20 latach w korporacji po prostu poczuła, ze ma dosyć, ze to nie jest zajęcie na całe życie.. Więc rzuciła to i założyła firmę. I chociaż czasem jest cieżko, widzę, ze jest szczesliwsza i staram sie ja wspierać jak mogę. Poza tym, zawsze chciała podróżować, ale zawsze nie było czasu, tyle pieniędzy, a jak były to przecież ma mnie i nie może na siebie wydawać.. A dziś uwielbia wyjeżdżać w zimę na narty, a latem na plaże i zazwyczaj to ja jestem wykorzystywana do pilnowania psów i domu, i nie jest mi z tym zle ;)
Dlatego zaczęłam myśleć- czy naprawdę jest coś takiego jak zdrowy egoizm? Czy można postawić "na siebie" nawet jeśli nikt w nas nie wierzy? Okropna perspektywa, ale może sensowna..

Takie moje przemyślenia podczas wakacyjnej nudy. Może ktoś to czyta i miałby ciekawe pomysły? :) Na siebie, moze na tego bloga... A może przeżyłes jakieś oswiecenie i zmianę drogi życiowej?

czwartek, 6 czerwca 2013

Co zjeść w Warszawie vol2


Kilka zdrowszych propozycji :)
Oczywiście najszybciej i najprościej jest w miejscach typu fast food, bo większość oferuje zdrowsze wersje kanapek czy sałatki (tylko bez sosu! ;)). Ale o tym już mówiliśmy.
Osobiście bardziej polecam restauracje, nie tylko dlatego, że to zdrowsze i przyjemniejsze. Jeśli jesteś w Warszawie, szczególnie w celach turystycznych, zawsze ciekawiej zjeść coś nowego, zamiast kanapki z sieciówki, którą możemy zjeść wszędzie :) A jeśli mieszkasz w Warszawie, to przecież nie zaszkodzi spróbować czegoś nowego!

Jeszcze do niedawna było bardzo miejsc oferujących tylko kuchnię wegetariańską- przecież to Polska, mięso to podstawa, takie miejsce zaraz upadnie.. A jednak. Zaczniemy więc od takich miejsc- Veg Deli to miejsce na Powiślu z daniami wegetariańskimi i wegańskimi. Niektóre ceny może wygórowane, ale myślę, że watro spróbować. Na Marszałkowskiej znajdziemy Plantację- zdrowa żywność, kotlety szpinakowe, zupy i sałatki.
Ciekawą propozycją może być miejsce o ciekawej nazwie Himalaya momo, kuchnia tybetańska, nepalska, buthańska i indyjska na ul. Ząbkowskiej na warszawskiej Pradze- jeszcze nie byłam, ale brzmi ciekawie. Mają zarówno dania z mięsem jak i bez. Nazwa restauracji pochodzi od "momo" - ręcznie robionych pierogów z farszem z kapusty, marchewki i szczypiorku z kolendrą, które gotuje sie na parze z dodatkiem sosu sezamowego, a to brzmi kusząco :)


Zagłębie restauracji to centrum, szczególnie okolice Krakowskiego Przedmieścia. W Warszawie jest prawdziwe zatrzęsienie sushi barów, moje ulubione w tej okolicy to Besuto na Nowym Świecie czy White Sushi na Krakowskim Przedmieściu. Ale znajdziemy je dosłownie w każdej dzielnicy :)


Ostatnio przyszła moda na bary z hamburgerami, ale "niestety" to nie dla mnie, odkąd zrezygnowałam z mięsa :) Czego nie żałuję, bo zauważyłam, że te miejsca prześcigają się w większych i jak najbardziej kalorycznych daniach, a tego bym nie próbowała, nawet gdybym nie była na diecie ;) Jednak, jeśli ktoś ma ochotę, to w poprzednim poście o jedzeniu polecałam miejsce Krowarzywa, a niedawno jadłam także burgera z rybą (którą czasem jem) w Warburgerze na Puławskiej i był naprawdę smaczny- nie jak inne- przeładowany sosami i chipsami, tylko świeżymi warzywami i solidnie przyprawiony :) Ale to była oferta "piątkowa", więc chyba w tygodniu mają tylko tradycyjne burgery.


 Na skwerze Hoovera jest filia Fabryki Trzciny, gdzie możemy zjeść np. grillowane warzywa z mozarellą lub dobrze doprawioną zupę pomidorową, napić się koktajlu ze świeżych owoców i przy okazji obejrzeć wystawę czy posłuchać muzyki. Nieopodal mamy Kino Kultura, które polecam kinomanom- najnowsze produkcje jak i klasyczne, dobre filmy, oraz przekąski- teraz sezon na pyszne chłodniki i sałatki. Dalej, idąc w stronę Kolumny Zygmunta III Wazy, mamy kuchnię południową- Trattoria Rucola i Pico Cuadro.

Jeśli chodzi o moje ulubione miejsca, to polecam Saską Kępę- od sushi (Kokoro), przez kuchnię włoską (Trattoria Rucola i Trattoria Toscana) do pysznego sorbetu grejpfrutowego (lodziarnia na Francuskiej, niestety nie wiem jak się nazywa, ale obok jest fryzjer :)) i Yerba Mate (Herbaciarnia Gardens), a to tylko początek, bo jest tu całe mnóstwo ciekawych sklepów z jedzeniem- włoski, hiszpański, węgierski i rosyjski, a w każdym można znaleźć jakieś zdrowe przekąski :)

Ogólnie, kiedyś używałam wymówek, żeby zjeść coś niezdrowego- "nic innego nie ma.." itd. Jednak teraz widzę, że to nieprawda- prawie w każdej restauracji można znaleźć sałatkę, prostą zupę i poprosić o oddzielny sos czy wersję bez mięsa! Zapraszam do Warszawy i nie bójmy się próbować :)


środa, 5 czerwca 2013

Akcja dla zwierząt ze schroniska w Katowicach

Wystarczy obejrzeć film na youtube :) Więcej o akcji: Tona Karmy Dla Zwierzaka


Gisele Bündchen is still 'the one and only'

Movie from the backstage of Vogue Italia shoot by Steven Meisel- Gisele looks great and I think she is one of those models who are more beautiful now then years ago! 
Gisele is a Brazilian fashion model and occasional film actress and producer. She is the goodwill ambassador for the United Nations Environment Programme. Her style is always sexy, sometimes casual, sometimes elegant and luxury- according to the situation. 


I think she is the last one model from the era of 'super-models', worldwide known, not only among people who are interested in fashion :) She is also the world's highest paid model and I think the most known (former) Victoria's Secret Angel :) 




Gisele Bündchen to moja ulubiona modelka. Brazylijska piękność to moim zdaniem ostatnia z 'supermodelek', czyli prawdziwych gwiazd wybiegów, które są znane przez wszystkich, a nie tylko przez ludzi, którzy interesują się światem mody. Według mnie jest też najbardziej znanym- byłym już- Aniołkiem Victoria's Secret i to ona zapoczątkowała modę na rozróżnianie zwykłych modelek od Aniołków.


Zawsze wygląda wspaniale, jej styl określiłabym jako seksowny, ale niewymuszony i odpowiedni do sytuacji- czy to na plaży z dziećmi, czy na czerwonym dywanie, zawsze wygląda odpowiednio i zachwycająco. Filmik na początku to backstage z sesji do najnowszego Vogue Italia, jak widać Gisele to jedna z niewielu modelek, która im starsza, tym jest piękniejsza :)


środa, 24 kwietnia 2013

Co zjeść w Warszawie?

Jako, ze całe życie jestem na diecie, kiedyś zdarzaly mi sie niezręczne sytuacje- wychodzimy coś zjeść, a tu nie ma nic w karcie co dałoby się zakwalifikować jako lekki obiad.. Potem na szczęście przyszła moda na sushi, ale co za dużo to nie zdrowo :) Ostatnio jadlam w Kokoro(Saska Kepa), Yoko(Promenada), White Sushi na Krakowskim Przedmieściu.
Ale oprócz tego przysmaku, który uwielbiam, trzeba było znaleźć fajne miejsca ze zdrowymi przekaskami..

Na szczęście jest teraz super trend świadomego konsumenta. Chcemy wiedzieć co jemy, skąd to pochodzi i czy jest wartościowe. Oczywiście nie zawsze mamy czas, ale to już nie problem- np KFC proponuje kanapkę, twistera lub sałatkę Brazer, z grillowanym kurczakiem. McDonalds także ma w ofercie taka sałatkę (przynajmniej mieli kiedy jadłam mięso).

Jeśli macie wiecej czasu, polecam poszukać w rożnych ciekawych lokalach- ostatnio zachwyciło mnie miejsce o nazwie roku: Krowarzywa. Jest to knajpa z weganskimi burgerami, a jako, ze mięso jem jedynie ryby to jestem zachwycona. Nawet zdeklarowani miesozercy dali się namowic! I tak na przykład, możemy zjeść cieciorexa, popijając smufi jabłko, seler naciowy, rodzynki, jagody goji (idealny zestaw odmladzajacy :)). Znajdziecie na juicy Hozej 42.

Postaram się pisać o ciekawych miejscach i przysmakach do wyprobowania. Nastepny post bedzie bardziej restauracyjny!

środa, 17 kwietnia 2013

Spring

No i stało sie. Jest ciepło. Oczywiście wszyscy sie cieszą, ale wiele osób, takich jak ja, sen z powiek spędza wygląd. Jak tu cokolwiek ukryć kiedy na dworzu 20 stopni? Zaczyna sie dla nas ciężki czas :)
Po pierwsze ćwiczenia. Jak dla mnie to podstawa, dają najlepsze i najtrwalsze efekty.
Z mojego zimowego biegania niewiele wyszlo z powodu chorób. Ale buty do biegania sa, więc trzeba tylko sie zmotywować i je wykorzystać :) Poza tym kupiłam płytę Ewy Chodakowskiej i juz pare razy z nią cwiczylam :) Filmiki możecie tez znaleźć na youtube.

Ale jak dla mnie bardziej motywujace sa zajęcia- siłownia, aerobik, joga. Niedosc, ze mamy wykupiony karnet- więc głupio nie chodzić- to w grupie czuje jakaś większa motywacje.
Dlatego dziś o 20.30 biegne na fitness!

Po drugie odżywianie. Studiuje, więc muszę robić sobie jedzenie 'na zapas'. Strasznie to trudne- nie wiem na co bede miała ochotę, albo czy ta owsianka za 3 godziny będzie sie jeszcze do czegokolwiek nadawała i oczywiście muszę poswiecic trochę czasu zeby wszystko przygotować.. Na razie jest monotonnie: rano jem zazwyczaj owsianke, na studia staram sie zabierać owoce albo kanapki z razowego chleba i oczywiście kawę zbozowa, od ktorej chyba sie uzależniłam ;) Po powrocie do domu zazwyczaj nie mam juz pomysłu na posiłek. Staram sie często robić sałatki, ostatnio wyprobowalam makaron razowy (i naprawdę mi smakowal), ale jako ze nie jem mięsa, trudno mi znaleźć sycace  zamienniki- ser jest tłusty i nie moge go za dużo jeść, a żadnych fajnych produktów sojowych nie moge znaleźć.. No i wieczory- to straszne wyzwanie. Czytam książki historyczne, a ze nie wszystko mnie interesuje, czasem potrzebuje zastrzyku energii zeby nie zasnąć ;) Więc wieczorem zazwyczaj jem jeszcze jakieś suszone owoce, czasem popcorn light, który uwielbiam :)) Ale kiedy akurat w domu są tylko jakieś inne, mniej zdrowe i bardziej kaloryczne przekąski, to ulegam..


Po trzecie dodatki. Kupiłam szczotkę do masażu i musz przyznać, ze jest świetna :) Gladka skóra gwarantowana! Po masażu uzywam kremu Eveline- na zdjęciu poniżej. Nie wiem jeszcze czy cos daje, zreszta nie nastawiam sie na to, bo nie wierze w cudowna moc kremów, ale przynajmniej fajnie chlodzi  i zostawia skore przyjemna w dotyku :)

Postaram sie pisać częściej, w następnym poście zamieszcze fajnie miejsca w Warszawie gdzie można zdrowo zjeść :) Dla mnie zawsze był to problem- wyjść z przyjaciółmi i co zamówić? Ale na szczęście zauważyłam, ze powstało pare miejsc gdzie to nie problem :)

czwartek, 7 marca 2013

Longer lashes?

After 3 months with XLASH I can totally say it's working! I have longer lashes and it's just looking great :) Now I don't have to put 3 layers of mascara, to be honest, sometimes I just don't use it! I think the best is the fact that it is natural method. I don't now long-term effects, but I read some opinions of girls who don't use XLASH for couple months and their lashes are the same :)

http://www.xlash.com.pl/

Both photos are in make up, bot I hope you can see the difference ;)

3 months ago

now!
Po trzech miesiącach używania moge ocenić XLASH- odżywke do rzes, która spokojnie moge polecić każdemu, kto ma jakieś problemy z rzęsami :) Moje były czarne i długie, ale od jakiegoś czasu zauważyłam, ze strasznie wypadało i jakby zaczęły sie wykruszac- jednym słowem zero długości i objętości. Teraz mam dłuższe rzęsy i naprawdę jestem zachwycona!! Jednak co jeśli masz inny problem? Myśle, ze tez opłaca sie spróbować! Moja mama także zaczęła używać tej odżywki i jej jasne rzęsy sa naprawdę ciemniejsze.
Ogólnie podsumuje to obrazowo- wcześniej katowalam rzęsy trzema warstwami tuszu, albo nawet różnymi tuszami za jednym razem (ten pogrubi, ten wydłuży..). Koszmar, nic dziwnego, ze codziennie widziałam kilka rzes na waciku po demakijazu :( a teraz ani śladu! Oczywiście rzęsy wypadają same z siebie, jak włosy, ale przy demakijazu zazwyczaj nie widzę ani jednej. Teraz używam jednej warstwy maskary, a czasem nawet w ogole (kiedyś nie wierzyłam, ze tak można ;)), zainwestowalam tylko w dodatkowa odżywki na dzień, zeby troche je rozczesywac. Nie znam jeszcze efektów po zakończeniu stosowania XLASH, ale czytałam opinie dziewczyn, których rzęsy nie zmieniły sie przez kilka miesięcy.
Na pewno napisze jak będzie pózniej, tymczasem wyżej zdjęcia przed i po, oba w lekkim makijażu, ale mam nadzieje, ze widac różnice ;)

http://www.xlash.com.pl/

czwartek, 7 lutego 2013

STOP fur

Jako, że jestem wielką przeciwniczką futer naturalnych, zapraszam  Was do podpisania petycji: http://antyfutro.pl/petycje/

Jeżeli ktoś ma ochotę kupić futro, polecam filmik :)


środa, 6 lutego 2013

Polish supermodels


 Magdalena Frąckowiak  is a Polish fashion model who began appearing on international runways in 2006. As of January 2013, Frackowiak ranks 23rd on the Top 50 Models Women list by Models.com

She was born on 06 October 1984 in Gdansk, Poland.


Height: 180 cm
Bust:  84 cm
Waist: 62 cm
Hips: 90 cm

Magdalena featured prominently in the 2008 Ralph Lauren, Alessandro Dell'Acqua, and Oscar de la Renta print campaigns, and she has been on the cover of Italian, German, Japanese, and Russian Vogue and French Revue de Modes. Vogue Paris declared her one of the top 30 models of the 2000s.
Frackowiak walked the 2010 Victoria's Secret Fashion Show, and has a starring role in the Lagerfeld-directed video for the brand Hogan, alongside Baptiste Giabiconi and Sebastien Jondeau, which hit stores at the end of January 2011.
Magdalena has walked for many top runways including Shiatzy Chen, Elie Saab, Miu Miu, Chanel, Gianfranco Ferré, Hakaan, John Galliano, Viktor & Rolf, Christian Dior, Lanvin, Balmain, Roberto Cavalli, Dolce & Gabbana, Emilio Pucci, Fendi, Prada, Givenchy, Versace, Etro, D&G, Ralph Lauren, Oscar de la Renta, Alexander Wang, Louis Vuitton, Giorgio Armani, Jean Paul Gaultier, Hermés, Chloé, Karl Lagerfeld, Balenciaga, MaxMara, Blumarine, & Paco Rabanne, lately I posted her photos in H&M lookbook.
She is also featured in the 2011 Pirelli Calendar photographed by Karl Lagerfeld.

Her off duty style is quite simple- good quality clothes in subdued colors, light make up. She is etheral beauty. But, like all of us, she has also days when she looks super sexy, not only on runway :)



Magdalena Frąckowiak to jedna z najlepszych polskich modelek. Zajęła 20. miejsce na liście światowych modelek „Top 50 Models” w 2010 roku, a 23 w styczniu 2013. 

Karierę modelki rozpoczęła w 2000 roku. Uczestniczyła w kampaniach: Valentino, Christian Lacroix, Chanel, Dior, Jean-Paul Gaultier, Givenchy, Alberta Ferretti, Carolina Herrera, Costume National, DKNY, Emilio Pucci, Etro, Gianfranco Ferre, Just Cavalli, La Perla, Matthew Williamson, Missoni, Narciso Rodriguez, Ralph Lauren, Salvatore Ferragamo, Tommy Hilfiger, Trussardi, Zac Posen i wielu innych- niedawno w kampani rodzimej sieciówki Reserved, a ostatnio wstawiałam jej zdjęcia z lookbooka H&M.

Jej zdjęcia znalazły się na okładkach wielu krajowych edycji magazynu „Vogue” i włoskiej edycji Glamour.




Jej styl na codzień to dosyć proste połączenia- stonowane kolory, ubrania dobrej jakości. Widać, że wie w czym dobrze wygląda- podkreśla nogi, makijaż ma bardzo lekki. Jest typową eteryczną blondynką.
Jednak, tak jak chyba każda z nas, ma też dni kiedy wygląda super seksownie i ma mocny makijaż- w obu wersjach prezentuje sie wspaniale!